środa, 5 lutego 2014

Ty się w życiu napłaczesz, cześć 3


- I bardzo dobrze. Prawda jest taka, że możemy pomóc tylko tym, którzy pozwalają sobie pomóc, którzy są gotowi zmienić swoje życie, ale często nie wiedzą jak to zrobić. Osoby takie natychmiast łapią podaną im rękę, wykorzystują każdą wskazówkę, chwytają się każdej okazji. To oni odwalają kawał dobrej roboty, a przyjaciół mają po to tylko, aby zobaczyć ich oczami jak sytuacja wygląda z zewnątrz.
- Tak, dokładnie tak. Mówiąc o ludziach sukcesu nie mam na myśli tych, którzy jeżdżą drogimi samochodami i piastują wysokie stanowiska. Mam na myśli tych, którzy łapią swoje problemy za rogi i stawiają im czoła. Rozwiązują je. Wiesz, tak sobie myślę, że właściwie to nie mam prawa krytykować tych dziewczyn. Sama przecież straciłam wiele lat, zanim dotarło do mnie, że źle robię, że tylko przedłużam swoją wegetację zamiast iść do przodu. – Czy wierzysz w moc słów, moc złych życzeń? – Pyta znienacka a na jej twarzy pojawia się głęboki smutek
- Tak. Ale nie wszystkie słowa, które rzucamy pod adresem innych od razu wyrządzają zło. Wyjaśnię Ci to na prostym przykładzie – odpowiada czując, iż jest to bardzo dla niej ważne.
- Wyobraź sobie rolnika, który idzie przez pole z workiem ziaren i powoli rzuca je na zaoraną glebę. Większość z nich po kilkunastu dniach zacznie wypuszczać korzonki, rosnąć. Ale nie wszystkie. Część wiatr zaniesie poza zaorane pole, gdzie warunki na to, aby się przyjęły są zbyt spartańskie. To samo dzieje się ze słowami. Te wypowiadane w gniewie, nerwach, ale bez głębokiej złości i nienawiści nie wypuszczą swoich korzonków, rozpłyną się nie pozostawiając po sobie echa.

- Ale są też takie, które wyrażają gromadzoną przez lata złość, nienawiść i zazdrość. Jeżeli zostaną wypowiedziane w chwili wielkiej rozpaczy, czy zazdrości nie zaginą. Czy dobrze rozumuję?
- Tak, dokładnie tak. Często osoba wypowiadająca nie zdaje sobie nawet sprawy z tego jak bardzo niszczy życie kogoś. Chce jedynie wyrzucić z siebie rozczarowanie, chce poczuć się lepiej.
- A co że … – dziewczyna milknie nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Zaraz jednak podejmuje wątek, ale patrzy w dół, jakby wstydziła się swego pytania
- Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek, że życie jakiejś kobiety zostało naznaczone przez jej matkę? Czy w ogóle jest możliwe, że matka może, że matka potrafi rzucić jakąś klątwę na swe dziecko, nie zdając sobie z tego sprawy? – Plącze się w słowach.
- Tak, jest to możliwe. Wprawdzie zdarza się rzadziej, ale jednak zdarza się. Tobie i mnie i wielu innym ludziom nie mieści się coś takiego w głowie, że można życzyć problemów swemu własnemu dziecku, ale jednak….
Joanna wciskając się w oparcie fotela opowiada zdarzenie ze swego dzieciństwa. Krok po kroku starając się jak najlepiej naświetlić tamte wydarzenia, których wspomnienie wywołał sen. Widać, iż nie może w żaden sposób zrozumieć pobudek, jakie kierowały jej matką, kiedy z tak dużą pewnością siebie wypowiadała tak złowieszcze słowa.
- Nie mogę powiedzieć, iż w ciągu następnych lat, kiedy to dorastałam nie dbała o mnie i nie kochała mnie. Ale znowu, kiedy nadszedł dzień mojego ślubu, znowu usłyszałam coś, co zbiło mnie z nóg. Kiedy nadszedł czas na błogosławieństwo i orkiestra zagrała pożegnalną pieśń panieństwa, jak każdej młodej moje oczy zaszkliły się, moja matka błogosławiąc mnie nie omieszkała dodać
- Nie płacz, nie płacz, dosyć się w życiu napłaczesz.
Słowa te uderzyły ostro we mnie, tym ostrzej, że tego dnia takich życzeń zupełnie się nie spodziewałam. Zauważył to mój ojciec, który natychmiast przejął pałeczkę, próbując jak zwykle naprawić to, co zepsuła mama.
- Nie napłaczesz się, bo nie będzie powodu, masz być zawsze szczęśliwa i roześmiana – mówił z wiarą, a we mnie wstąpiła otucha i starałam się brać słowa mamy, jako emocjonalną pomyłkę chwili.
- Jak myślisz, dlaczego moja matka zachowała się tak wobec mnie, dlaczego użyła takich słów, które za każdym razem mnie przeraziły. Nie były wypowiedziane ze złością, ale z dziwną pewnością. Dlaczego? – Pytała patrząc jej w oczy.
- Słuchając twej relacji, mam wrażenie, że w tym konkretnym przypadku nie mamy do czynienia ze złymi życzeniami, a tylko z nastawieniem matki do życia. Mam wrażenie, że dużo w życiu przeszła. Ale chyba nie tylko jej przeżycia są tutaj winne. Twoja mama jest pesymistką, która uwielbia użalać się nad sobą i widzieć świat w czarnych kolorach.
- O tak.Trafiłaś i to w samo sedno. Teraz przypomniał mi się następny fragment z mojego życia. Właściwie tylko taka migawka. Nasz wiejski ogród, drzewo i mama stojąca obok drabiny, z której właśnie prawie spadła, kalecząc sobie nogę.
- Już mnie zabiłeś, wykończyłeś mnie – rzucała w stronę ojca obolałym głosem, a ja, jako kilkuletnie dziecko patrzyłam z niedowierzaniem na tę scenę myśląc zaskoczona
- Ale przecież nic się nie stało. Złamał się szczebel, który był prawie blisko ziemi, a noga miała tylko lekkie odrapanie – to zdarzenie musiało zrobić na mnie, jako dziecku niesamowite wrażenie skoro pamiętam to tak dokładnie.
- No cóż, tak właśnie reaguję pesymiści. Wykorzystują każdą sytuację, aby „pochwalić” się swoim pechem. A wracając do poprzedniego tematu, twoja matka z pewnością nie chciała, aby twoje życie było tak trudne. Po prostu, jako matka i dojrzała kobieta rozumiała, że biorąc sobie za męża takiego właśnie mężczyznę, nie unikniesz problemów. Większą moc ma w takich przypadkach reakcja „wyklinanej” osoby i fakt na ile pozwoli sobie w to uwierzyć.
- Zgadzam się z tym. Wtedy to było bardzo dla mnie przykre i niesprawiedliwe, ale nie mogę powiedzieć, że nie liczyłam się z tym. Jeszcze zanim podjęłam decyzję o małżeństwie wiedziałam, że życie z tym człowiekiem będzie trudne, ale nie miałam pojęcia jak trudne. Jako niepoprawna optymistka wierzyłam, że skoro istnieje miłość, to wszystko inne to pestka.
- Miłość to bardzo ważna sprawa. Ale istnieją różne rodzaje miłości, to raz, a dwa to,  sprawa potrzeb każdego człowieka. Jeżeli tak zwane „chcenie” każdego z małżonków idzie w różnych kierunkach to i największa miłość nie wiele tu zdziała. Do pewnego momentu jedno z nich będzie ustępować, ale tylko do momentu, kiedy miłość będzie naprawdę mocna, potem to już każdy zaczyna ciągnąć w swoją stronę – Teresa mówiąc to smutnie patrzy w dal.
- Tak, moje życie jest żywym dowodem na to, że tak właśnie się to odbywa. Ale nie chcę rozmawiać o moim małżeństwie, nie dzisiaj. Wróćmy proszę do tego, co mnie dręczy ostatnio. Słowa mojej matki w dniu ślubu już mi wyjaśniłaś, ale powiedz proszę, dlaczego Twoim zdaniem odezwała się do mnie w podobny sposób wtedy, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką? – Patrzy z niepokojem na Teresę, prawie zawieszona na jej ustach.
Terapeutka zastanawia się przez chwilę. W jej głowie krąży jedna myśl, myśl, która od samego początku rozmowy nie daje jej spokoju.
- Czy urodziłaś się zdrowa? – Pyta z lekkim ociąganiem
- Nie. Urodziłam się z wadą kręgosłupa, ale na szczęście wadę tę dało się prawie całkowicie wyleczyć już w wieku szkolnym. Wprawdzie problem dał znać o sobie znowu przed kilku laty, ale odchodząc od męża, przyrzekłam sobie, że zajmę się tym solidnie i tak też zrobiłam. Na szczęście ortopedia poszła tak do przodu, że to, co trzydzieści lat temu było niemożliwe, teraz jest bardzo łatwe. – Patrzy na Teresę wzrokiem, który mówi, iż zaczyna rozumieć.
- Czy nie wydaje Ci się, iż słowa twej matki miały z tym związek?
- Teraz, kiedy zadałaś mi to pytanie, tak, jestem tego prawie pewna. Nie jest trudno matce przewidzieć trudności życiowe, jakie spotkają jej córkę taszczącą na plecach mały, ale jednak garb. Też bym tak na jej miejscu myślała. Do licha, myślała tak, ale nie mówiła temu małemu dziecku – wyrzuca z siebie ze złością.
- Twoja matka nie zdawała sobie sprawy z powagi tych słów i z tego jak ty to odbierzesz. Nie zapominaj, że to było ponad czterdzieści lat temu. – Próbuje wytłumaczyć zachowanie matki, aby nie doprowadzać do gromadzenia niepotrzebnych złości.
- Widzisz więc, że jej zachowanie nie wynikało z jakiejś złości wobec ciebie, ale z jej pesymistycznego nastawienia do życia i co tu dużo mówić, ze znajomości tego życia. Inny jest stosunek do kalekich dzieci dzisiaj, a inny był wtedy i to w środowisku tak małym jak twoja rodzinna wieś.
- Tak, masz rację, cieszę się, że mogłam z tobą o tym porozmawiać, bo dręczyło mnie to od dobrych kilkunastu lat, ale jakoś do tej pory nie spotkałam odpowiedniej osoby, z którą chciałabym o tym rozmawiać. Wiesz, to trochę tak wstyd poruszać tak osobiste tematy. Ludzie nie potrafią zrozumieć, łatwo oskarżają, zbyt łatwo.
- To niestety prawda. Zbyt szybko wydajemy ocenę o kimś. Refleksje przychodzą zazwyczaj dopiero, kiedy sami znajdą się w podobnej sytuacji.
- W tej historii miałam i to szczęście, że w pierwszym przypadku miałam swoją kochaną babcię, która cierpliwie mi tłumaczyła zawiłości życia w sposób, który naprawdę do mnie, jako dziecka docierał, a później po wielu latach, miałam oparcie w ojcu, który był przeciwieństwem mamy.
- Niestety nie wszyscy mają taką osobę przy sobie. Ty dzięki temu, że w odpowiedniej chwili moc ciężkich słów została zmniejszona, nie odczułaś tak bardzo skutków tego, poradziłaś sobie z problemami i rozwiązałaś je.
- Z wielką serdecznością wspominam teraz po latach zachowanie mojej babci. – Na jej twarzy pojawia się radosny uśmiech. Gładzi pluszowego pieska, przypiętego do kluczy, które cały czas trzyma w ręku i kontynuuje opowiadanie.
- Zabrała mnie na spacer, na łąkę z dala od domu. Była wiosna, bo kwiaty dopiero wychodziły z ziemi. Pochylała się razem ze mną nad nimi i cierpliwie mi tłumaczyła
- Widzisz Asieńko, widzisz, to właśnie jest życie. One dopiero budzą się do życia, niektóre zaczęły je już wczoraj, inne dopiero dzisiaj, jeszcze inne otworzą swoje oczka jutro i pojutrze. Ale tą łąką będą szli ludzie, pojadą wozy. Wiele z tych kwiatów zostanie przydeptanych przez ludzi, konie lub przejechanych przez koła wozu. Niektóre znowu się podniosą a inne już nie. Bo życie kwiatów, czyli ich czas kiedy są śliczne i pachnące jest krótki – mówiła spokojnym melodyjnym głosem.
- Ale my ludzie żyjemy dłużej, prawda? –  Zapytałam wtedy z przestrachem – I jesteśmy silniejsi od kwiatków.
- Tak słoneczko ty moje. My mamy swoje, ludzkie życie, a kwiaty i zwierzęta mają swoje życie.
- A czym życie bije nas ludzi ? – Zapytałam, kiedy usiadłyśmy wśród kwiatów
- Spotykają nas różne przykrości, raz mniejsze, raz większe, ale my ludzie jesteśmy bardzo silni i dajemy sobie doskonale radę – kontynuowała babcia gładząc mnie po wyciągniętych nóżkach.
- Tak jak wtedy, kiedy złamałaś nogę i miałaś takie wielkie ciężkie coś. Ono było twarde, i twoja noga tam była uwięziona. I mówiłaś, że cię boli, ale wcale nie płakałaś.
- Tak, dokładnie tak. Wtedy bolało, ale potem już było coraz lepiej, aż w końcu wszystko się zagoiło i znowu mogłam normalnie chodzić – kontynuowała babcia, a mnie zrobiło się coraz raźniej.
- Ale babciu, ten twój domek dla nogi był fajny, bo mogłam na nim rysować kredkami, pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam. Narysowałaś mi piękne uśmiechnięte słoneczko i to bardzo pomogło mojej nodze wyzdrowieć – mówiła poważnie a ja rosłam z dumy.
- A pamiętasz babuniu jak cię tam w środku bardzo swędziało i ja brałam długaśną słomkę i wsadzałam ją do tego domku i cię drapałam? – Zapytałam piszcząc z radości na samo wspomnienie tej zabawy.
- Oczywiście, wszystko pamiętam. Widzisz, wtedy życie mnie zbiło, ale miałam przy sobie Twoją mamę i tatę, którzy mi pomagali, miałam Ciebie, która mi dotrzymywała towarzystwa i drapała mnie i wcale nie było tak źle. Nie powinnaś bać się życia. Ono jest czasem trudne. Są takie dni, kiedy chce się płakać, bo jest nam źle, ale po nich przychodzi znowu radość. Nie trzeba bać się życia, nie trzeba – mówiła patrząc na mnie z uśmiechem.
- Pamiętasz jak wczoraj mocno padał deszcz i siedzieliśmy zamknięci w domu? – Pyta babcia, a ja potakująco kiwam głową
- I grzmiało bardzo i ja się wdrapałam do twojego łóżka i schowałam pod poduszką głowę – śmiałam się głośno.
 - A dzisiaj już świeci słoneczko, trawa jest bardziej zielona, wyszło nowych dużo kwiatów, bo ziemia napiła się wody i jest jej teraz łatwiej. Tak samo jest z życiem. Są dni, kiedy jest nam ponuro i zimno w serduszku, ale potem znowu przychodzą radosne dni. Ale trzeba się dużo uśmiechać, jak najwięcej.
- Tak jak mój tatuś – wołam radośnie, a babcia przytakuje skinieniem głowy.
- Ach, cudowne są takie wspomnienia, szkoda, że nie ma już babci wśród żywych. – Widać, że jeszcze teraz, po tylu latach brakuje jej tej osoby.
- Pójdę już i pozwolę ci odpocząć, ale z pewnością to nie jest nasza jedyna rozmowa. Czuję się lżejsza i spokojniejsza po tej rozmowie. Pomogłaś mi zrozumieć zachowanie mamy i uwolnić się od wielkiego żalu, jaki w głębi serca miałam do niej.

Po wyjściu Joanny Teresa kontynuuje rozmyślania na tematy, które wspólnie rozpatrywały. Cieszy ją fakt, iż w tym przypadku można było wytłumaczyć słowa i zachowanie matki. Nie zawsze się to udaje. Niestety nie zawsze.

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzecia czesc opowiadania obudzila we mnie wspomnienia z lat 1960-1972 dziecinstwo i wczesna moja mlodosc.dzis gdy jestem skoocona z tata to tamten obraz bardzo mi sie wyostrza.nie chce tego,ale to tkwi gleboko we mnie.wiele rzeczy probowalam wytlumaczyc racjonalnie ale mi to jakos nie wychodzi.pamietam ze od zawsze rodzice nie byli zadowoleni z tego co robilam,czym sie interesowalam.zawsze mialam byc grzeczna dziewczynka.przez mgle pamietam,ze w wieku 7-miu lat moim obowiazkiem bylo zmywanie naczyn,noszenie wiadra wegla aby ogrzac dom.mama byla chorowita,a tato pracowal i ciagle mowil ze trzeba od malego uczyc bo nie wiadomo co z niej wyrosnie.mialam kolezanki jak to sie okreslalo biedniejsze ode mnie to pamietam-mialam zakaz kolegowania sie z nimi i nie raz oberwalam za to.wtedy nikt sie ze mna nie chcial kolegowac,ze wzgledu na moich rodzicow.przeprowadzilismy sie do malego miasteczka zaczelam chodzic do 3-ciej klasy podstawowki i znowu ten sam problem.zaczelam interesowac sie sportem w szczegolnosci lekka atletyka,mialam dosc dobre wyniki,ale nie znalazlam uznania w oczach rodzicow.nie moge dalej pisac.ostatni raz tata uderzyl mnie gdy bylam w ciazy z moim pierwszym dzieckiem.jedno co pamietam to moj rodzinny byl zimny nie w nim milosci.rodzice ciagle klocili sie,pracowali.zastanawiam czy jestem pelnowartosciowym czlowiekim.nie umiem sobie na to odpowiedziec.jest dziura.teraz otworzylam sie i moge napisac.poza tym nie bylam przygotowana do normalnego zycia.bylam jakby to ujac zamknieta w jakims szklanym pojemniku odizolowana od normalnych spraw.przepraszam.pozdrawiam.krys.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję serdecznie za komentarz Krys.

    Tak się często dzieje, że rodzice niby chcą dobrze, niby chcą obronić swe dzieci przed czekającymi je problemami, ale tak naprawdę wyrządzają dziecku szkodę. Bardzo często w tym co mówią są po prostu ich niespełnione życzenia, ich głeboki żal, że coś się im nie udało. Patrząc na swe dziecko od razu więc widzą w jego zyciu tę samą porażkę.I nawet kiedy dzieciak próbuje się wybić, pokazać im, że jednak potrafi, nie umieją, nie chcą nawet tego docenić. Łatwiej jest im udawać że to przecież nic takiego, albo, co gorsza, że i tak zaraz sie tym znudzi i zostawi, bo jest...leniwe... za mało inteligentne....... itp. Ja też jestem matką i też zrobiłam nie jeden błąd. Ale kiedy to już do mnie dotarło, starałam się naprawić go, wyjaśnić, wymazać. To bardzo ważne. Wiele z nas było matkami jako bardzo młode kobiety, bez doświadczenia. Kiedy już dorosłyśmy na tyle , aby spojrzeć bardziej dorośle, powinniśmy pewne błędy naprawić. Proszę, by każda/y czyatjacy zastanowił się, czy przypadkiem niechcący nie wyrządził swemu dziecku krzywdy niewłaściwym słowem. Lepiej naprawić krzywdę pożno niż wcale.

    OdpowiedzUsuń
  4. witaj.calkowicie zgadzam sie z Twoja teza.Przyznaje sie rowniez popelnilam bledy w stosunku do swoich dzieci,ale obaj mnie kochaja taka jaka jestem,nie ingeruje w ich zycie prywatne.nie jestem ta alfa i omega.podchodze do ich zycia z dystansem i akceptacja.Moi rodzice nigdy nie akceptowali mojego mlodszego syna.zawsze mi mowili ,ze z niego nic nie bedzie i mam sie zajmowac tylko starszym synem.wybralam swoja droge ,ktora przyniosla efekty.nie mialam pomocy psychologa czy tez innego terapeuty.zostalam z trudnym dzieckiem sama,ale poradzilam sobie.dzis gdy rozmawiam z mlodszym synem przez skype to nie raz mowi mi ze bardzo mi dziekuje i szanuje za to co dla niego zrobilam.najwazniejsze jest to,ze nie wpadli w alkoholizm czy tez narkotyki.i ja jako matka jestem z teo bardzo zadowolona.jedynie co mnie boli to to,ze oni nie umieja sie dogadac.szanuje ich decyzje,ale mnie to boli.byc moze ich drogi kiedys sie skrzyzuja i bedzie dobrze,ale trzeba czasu.starszy to rak,a mlodszy to baran,ktory zawsze chodzi swoimi sciezkami. byc moze ze wyjde na prosta.pozytywem jest to ze gdy wczoraj tak sie wyzalilam to zaraz potem nastapil wewnetrzny spokoj i chec dzialania.wielka szkoda ze moj ojciec tego wszystkiego nie chce zrozumiec.szanuje jego decyzje.jeszcze troche poczekam i wybiore sie w powrotna podroz choc na kilka miesiecy do grecji. pozdrawiam.krys.

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz prawo być z siebie dumna:) Nie jest łatwo sprzeciwiać się rodzinie. Rak z baranem to jak ogień z wodą, trudno im będzie się dogadać w sprawach codziennych, ale z pewnością darzą się braterskim uczucem i gdyby któryś potrzebował pomocy, drugi z pewnością pomoże. Baran pomimo, że egoista ma dużą dawkę :) miłości rodzinnej. Raczkowi też jej nie brakuje. Jezeli chodzi o ojca , to już w tym wieku trudno jest oczekiwać zrozumienia i zmian. Trochę za póżno na to, aby teraz cokolwiek zrozumiał, skoro tyle lat żył według własnych racji. Zyczę ci szybkiego uregulowania spraw w Polsce i powrót tutaj do słoneczka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie to opowiadanie pokazuje jak odpowiedzialne jest wychowywanie dzieci , jak dosłownie biorą do siebie słowa, które do nich mówimy. Jest to lekcja dla nas rodziców ,żebyśmy napełniali nasze dzieci pozytywnymi myślami i byli dla nich jednocześnie najlepszym wzorcem do naśladowania .

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za komentarz Basiu :)
    Bycie rodzicem to bardzo duża odpowiedzialność. Kształtujemy przecież nowego człowieka i powinniśy zwracać baczną uwage na to co mówimy. A skoro już czasem coś się nam wymknie, za szybko powie, trzeba z dzieckiem usiąść i wytłumaczyć tak, aby słowa nie pozostawiły blizny. Nikt nie jest święty :), każdemu się zdarza palnąć jakąś bzdure. Trzeba jednak pamiętać, aby o tym porozmawiać, nie zostawiać tej młodej duszyczki samej z tym tematem . :)

    OdpowiedzUsuń