SEN
Piękny,
słoneczny dzień zagląda przez okno, promienie słoneczne wesoło tańczą na
pościeli. Wera układa się w poprzek łóżka i wystawia twarz do słońca. Uwielbia
takie poranne chwile, gdy ojciec powoli krząta się po pokoju, wchodząc i
wychodząc z łazienki. Zawsze śmieje się z niego, że jest zapominalski,
przekomarza się z nim tak i dzisiaj. Wreszcie schodzą na dół. Ojciec całkowicie
gotowy do drogi, a ona jeszcze w piżamach, teraz nie musi się śpieszyć, są
wakacje i może poleniuchować. Na stole już czeka na nich śniadanie. Obydwoje
uwielbiają serowe bułeczki ich nowej kucharki Michaliny. Wera bierze w rękę
cukierniczkę i słodzi kawę taty i swoja herbatę. Pałaszując coraz to nowa
bułeczkę wesoło gawędzą. Józek opowiada swój sen, którego niestety nie zapamiętał
w całości. W pewnym momencie Wera przestaje brać udział w tej rozmowie, Józek
widzi ten dziwny, wyjątkowy wyraz jej oczu, czuje, że córka jest już gdzie
indziej, że szuka odpowiedzi na jakieś pytanie. Właściwie powinien już wyjść,
ale siedzi w skupieniu i przygląda się z niepokojem, bo nauczył się już, że
taki wyraz skupienia oznacza problem, że coś jest nie tak.
Dziewczyna podnosi oczy na ojca i uśmiechając się
przepraszająco opowiada o swoich obawach. Czuje, że ktoś jest w
niebezpieczeństwie ale nie wie kto, nie wie ile jej czasu zostało. I znowu nic
nie wie.
- Dlaczego
tak mało umiem? – Pyta ojca. Ten obejmuje ją swoim ramieniem, zamyka w ciepłym
wielkim uścisku
- Kochanie
ty moje – gładzi czule jej włosy, jesteś jeszcze taka młoda. Nauczysz się,
wszystkiego się nauczysz. Dopija kawę i powoli podnosi się, aczkolwiek robi to
z niechęcią, chciałby jeszcze posiedzieć przy niej, porozmawiać, dodać jej otuchy.
W takich chwilach, kiedy przygotowuje się do działania potrzebuje go bardziej
niż zwykle i oboje to wiedzą.
- Przyjedziesz
dzisiaj do stadniny?- Pyta z nadzieją w głosie.
- Tak -
odpowiada natychmiast. Pojadę tylko na polanę i potem prosto do was.
- Jak ja
mam to zrobić? – Pyta sama siebie, ale podświadomie czuje, że będzie musiała
sama znaleźć sposób, że nikt jej na to pytanie nie odpowie. Stara się przypomnieć
sobie twarz kobiety.
- Kim ona
jest? Czy ją znam? – Niestety pamięć nie podsuwa jej żadnej konkretnej
odpowiedzi. Siada oparta o pień drzewa, i patrzy w dal, koncentrując się na
zielonej trawie. Powoli wszystkie myśli odpływają daleko, a umysł jest jak nowo
narodzony. Powoli dociera do zakamarków swej świadomości szukając odpowiedzi na
nurtujące ją pytania. Z wielkiej ciszy, która króluje teraz w jej głowie
wyłania się imię Samanta. Wera skupia się mocno na tym imieniu próbując
stworzyć jakiś obraz. Widzi śliczne jasne loczki i pyzatą buzię.
Obraz nagle
znika, i pomimo iż próbuje go odtworzyć nic a nic nie widzi. Rozczarowana
podnosi się z trawy i powoli podchodzi do pasącej się klaczy.
Wracają do domu razem po ciężkim dniu w stadninie. Niespodziewanie zaczęła rodzić jedna z
klaczy, o wiele za wcześnie, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Józek ma jeszcze jeden powód do dumy, w takich chwilach jego córka prawie od
dziecka zachowuje się jak zawodowy koniarz. Obserwując dzisiaj jej pewne ruchy
był pewien, że gdyby zaszła taka konieczność potrafiłaby przeprowadzić nawet
cesarskie cięcie. Na takich rozmyślaniach minęło im sporo czasu, byli już w
połowie drogi, wjechali właśnie na drogę wiejską, właściwie nie wiedząc jak to
się stało. Zawsze wracali do domu przez las, gdzie i bliżej było i bardziej im
się ta droga podobała. Spotkali wielu znajomych, wszyscy serdecznie ich
pozdrawiali. Józek zauważył znowu to szukające spojrzenie u swej córki, czuł
jak bardzo jest na czymś skupiona. Pozwolił, aby konie szły tam gdzie je
prowadziła, chyba niezupełnie zdając sobie z tego sprawę. Nagle przed konie
wybiegł mały piskliwie szczekający piesek, zrobił to tak nagle i z takim
tupetem, że konie stanęły dęba. Dobrą chwilę zajęło im uspokojenie ich. Wera
przemawiając czule do konia kątem oka zauważyła małą dziewczynkę o jasnych
lokach, która popędziła za pieskiem.
- Czy tam, jej
ręka wskazała w lewo, jest urwisko?
Wszyscy
skinęli głowami. Wskoczyła na konia i skierowała się w stronę urwiska. Już po
kilku minutach zobaczyła skamlącego pieska, który stał tuz nad przepaścią. Szybko
dotarła do niego i złapała go mocno za kark. W tej chwili dobiegł ją płacz
dziecka. Nachyliła się nad urwiskiem patrząc w dół i zobaczyła, że na
wystającym skrawku ziemi siedzi Samanta. W tej samej prawie chwili usłyszała
przerażony krzyk jej matki, która właśnie przybiegła. Józek szybko przejął inicjatywę w swoje ręce.
Wysłał jednego z mężczyzn po sznur, i wyznaczył innego młodego i wysportowanego
do zejścia w dół. Kobiety odciągnęły lamentującą matkę dziewczynki na bok. Nad urwiskiem
pozostała tylko Wera, rozmawiając cicho i spokojnie z dziewczynką. Bardzo
serdecznym tonem pełnym spokoju i ciepła opowiadała jej jak będą ją wyciągać,
udzielała małej rad, jak powinna złapać chłopaka za szyję, dodawała jej otuchy
i uspokajała. Mała siedziała cichutko na skrawku ziemi, patrząc w górę na Werę.
Sytuacja zdawała się być dostatecznie bezpieczna i opanowana.
- Matko
jedyna, dlaczego ja tak bardzo się boje? Wszystko będzie dobrze uspokajała samą
siebie, zaraz ją wyciągniemy. Chłopak zaczął powoli spuszczać się w dół i wtedy
rozległ się krzyk dziewczynki, przerażonej widokiem małego węża, który wypełzł
spod kamienia. Jeden krok do tyłu,
jeszcze jeden i ….
Wszyscy
obecni wydali jęk zgrozy, mała leciała wprost w spienione fale. Chłopak dyndał
zawieszony na sznurze nie mogąc nic, zupełnie nic zrobić. Nagle wszyscy
zobaczyli coś, co spadało tuż za dziewczynką, początkowo myśleli, że jest to
duży ptak, ale już w następnej chwili rozpoznali sylwetkę Wery. Wszystko
potoczyło się tak nagle, iż nikt nie był w stanie zrozumieć, co tak naprawdę
się dzieje. Tylko Józek wpatrywał się w dwa szybujące ciała, pełen trwogi,
szepcząc
– Oby to
nie było na darmo, oby nie było na darmo. Cały czas usiłował sobie przypomnieć,
czy jego córka potrafi pływać, ale był tak skołowany, iż nie znalazł odpowiedzi
na to pytanie. Wreszcie udzielił sobie odpowiedzi
- Ona wszystko potrafi. Ona uratuje dziecko, uratuje.
- Ona wszystko potrafi. Ona uratuje dziecko, uratuje.
Wera za
wszelka cenę chciała złapać małą zanim wpadną do wody, ale niestety nie udało
jej się to. Dziewczynka plasnęła w brudna taflę o kilka sekund przed nią. Teraz
nie mogła sobie pozwolić na przerażenie. To, że nigdy wcześniej nie pływała nie
ma teraz znaczenia. Jest pewna, że sobie poradzi, ale gdzie jest mała? Plaask, zetknięcie z wodą było obrzydliwe;
brudna woda wlała się jej do buzi, muł i błoto wchodzą w uszy i usta, uniemożliwiają
zobaczenie czegokolwiek. Dziewczynka wykonuje kilka sprawnych ruchów, czując, że
ktoś nią kieruje. Spokojna i pewna siebie szuka dziewczynki. Jej ręka natrafia na
rękę małej, podpływa od tyłu i łapie małą obiema rękami. Oddycha z ulgą,
pierwszy krok poszedł sprawnie, rozgląda się dookoła próbując się zorientować ,
w którą stronę powinna płynąć. Na dworze jest coraz ciemniej, zapada zmrok.
Skręca w prawo i mozolnie, krok po kroku zbliża się do brzegu. Woda jest
potwornie zimna, czuje jak jej ciało zamienia się w sopel lodu,
palce drętwieją. Zaczyna
coraz bardziej niepokoić się o dziewczynkę, która nie daje znaków życia.
Znachorka
zawraca od drzwi, wkłada jeszcze ciepłe ubranie i mały kocyk i wychodzi na
zewnątrz kierując swe kroki w stronę rzeki. Z każdym krokiem czuje jak siły
Wery słabną, zaczyna bać się teraz o obie. Widzi wysoki brzeg i stara się dodać
jej siły, aby mogła przetransportować sztywne ciało małej. Jej kroki są coraz
szybsze, Wie, że zostało mało czasu, coraz mniej. Zaczyna biec, jej uszy
wyłapują już szum wody, bezbłędnie kieruje się we właściwe miejsce. Widzi
zmagania na brzegu, ale jest zbyt daleko, aby pomóc, zatrzymuje się i
przekazuje małej całą swą siłę, łączy siłę swych rąk, z rękami Wery. Udało się.
Mała wylądowała na brzegu; znachorka zaczyna biec teraz jeszcze szybciej, Niestety,
aby dostać się na drugi brzeg, musi albo okrążyć teren i wejść na mostek, albo
przepłynąć. Decyduje się na mostek, nie może sobie pozwolić na zamoczenie
zawartości torby. Zziajana dopada do
małej; sprawnymi ruchami ściąga z niej ubranie i zawija małą w kocyk. Jej ręce
rozpościerają się nad ciałem dziewczynki, woda, której się napiła została już
usunięta, ciało ogrzane. Wykonując sprawne półkoliste ruchy, centymetr po
centymetrze bada drobne ciałko. Pomimo iż mała jeszcze nie odzyskała
świadomości, jest o nią spokojna. Pracując, szuka wzrokiem Wery. Na jej twarzy
pojawia się uśmiech, gdy patrząc w ciemność widzi jak wydostaje się na brzeg.
Jej myśli biegną do grupy mężczyzn krążących nad urwiskiem… Idą w złym
kierunku, ciemna noc, która zapadła tak nagle utrudnia im poruszanie się.
Józek mota
się jak w pułapce, chce rozdzielić mężczyzn, aby jak najszybciej dotarli do
dziewczynek. Nagle nadchodzi uspokojenie, gdyż wyraźnie czuje, że ktoś nim
kieruje. Zmienia szybko zamiar, zgarnia wszystkich i rusza w lewo, w stronę
mostu. Zostawiają konie i szybko przebiegają na druga stronę. Józek biegnie
przed siebie, dociera do znachorki, która wytrwale pracuje przy małej, rozsyła
ludzi, aby nazbierali chrustu, a sam wyrusza na poszukiwanie Wery. Czuje, że
córka potrzebuje pomocy, pędzi na oślep ufając ślepo swej intuicji. Zziajany
dociera wreszcie do omdlałej, trzęsącej się z zimna dziewczynki. Zarzuca ją
sobie na plecy, aby móc biec szybciej i wraca do miejsca, gdzie zaczyna już
płonąć ognisko. Znachorka odchodzi na chwilę
od ciała małej i szybko, sprawnymi ruchami zmienia ubranie Wery. Józek zawija
ją dodatkowo w swoją kurtkę i przytula do siebie. Wsłuchuje się w jej coraz
bardziej rytmiczny oddech, powoli uspokaja swoje przerażone serce. Wpatrzony w
twarz córki czuje czyjś wzrok, podnosi głowę i widzi przed sobą twarz babci
Weroniki. Zaskoczony zamyka oczy na jedną małą chwilkę, a kiedy znowu je
otwiera widzi przed sobą tylko płonące ognisko i skupionych przy nim ludzi.
Podnosi wzrok ku niebu, aby podziękować za opiekę i zaskoczony stwierdza, że
jest usłane gwiazdami, piękne i spokojne.
Trzech mężczyzn, w trzech
różnych miejscach rozpiera się wygodnie w fotelach. Patrzą ze spokojem w
płomień palącej się świecy. Na ich twarzach błąka się uśmiech radości. Udało
się, i tym razem się udało. Ich mistrz jest cały i zdrowy. Zagrożenie zostało
odsunięte. Każdy z nich wie, że to jeszcze nie koniec, że będzie ich
potrzebował jeszcze wiele razy zanim całkowicie odzyska swą władzę. I będzie
ich potrzebował również później, gdy już jako mistrz wyruszy na spotkanie
Wielkiej Księgi.
Obie
dziewczynki odzyskały już siły i mogą wyruszyć w drogę powrotną. Wsadzone na
konie, powoli podążają w kierunku swoich domów. Na ostatnim odcinku towarzyszy
im drobny deszcz, który szybko przechodzi w krótką ulewę. Kucharka Michalina wkładając do pieca świeżo
zrobione bułeczki z radością wsłuchuje się w śpiew dzieciaków dobiegający od
sąsiadów. Słowa piosenki przerywają
radosne krzyki.
- Tęcza,
tęcza, tęcza, 2 tęcze……
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz