GODZINA ZERO
W pokoju siedzi cała rodzina Wery, wszyscy wiedzą,
że nadchodzi koniec. Ojciec nie ma już siły płakać. Jest mu wszystko jedno, dla
niego życie skończyło się teraz. Wera wie, że umiera. Przez chwilę zastanawia
się, co będzie z jej ojcem, jak on będzie żył, gdy ona odejdzie. Wie, że
siostry i matka nienawidzą ich obojga. Ostatkiem siły próbuje otworzyć oczy i
prosić o to, by się troszczyły o ojca po jej śmierci. Powieki są zbyt ciężkie,
usta zbyt zaciśnięte. Wtedy słyszy szept
- Popatrz naszym okiem – już wie, przecież może użyć
swojej siły. Koncentruje swe wątłe siły, modląc się o pomoc.
I nagle widzi cały pokój, wszystkich, którzy
są tam zebrani, ich ciała są jakieś przezroczyste, dookoła nich widzi różne
kolory. Widzi ojca pogrążonego w wielkim smutku, swoje koleżanki i kolegów,
którzy się modlą o cudowne wyzdrowienie, widzi trzy osoby o pięknej aurze,
które patrzą na nią, a z ich oczu bije siła i blask.
- Ach, to moi opiekunowie – myśli szybko, to oni
mnie zabiorą w dalsza drogę. W kąciku łóżka siedzi staruszka – to moja prababcia
Weronika – zdążyła pomyśleć. I ona czeka na mnie – i wtedy słyszy głos babci
- Walcz, dziecko, walcz. Twoje miejsce jest przy ojcu.
Babcia wykonuje ruch ręką i Wera widzi serca i
myśli swoich sióstr i matki. Teraz dopiero dostrzega wielkie niebezpieczeństwo,
jakie czeka na ojca po jej śmierci. Rozumie, że dla niego życie się zakończy,
ale nie zakończy wędrówka na ziemi. Widzi wielką radość w oczach matki, widzi
jej szyderczy uśmiech, słyszy myśli, które kłębią się w jej głowie. Wszystko to
ją przeraża, ale nie ma siły zrobić najmniejszego ruchu. Zebrana trójka
opiekunów łączy swoje ręce, siły i umysły. Wera musi usłyszeć i zobaczyć szatański
plan swej matki, plan, który dobrze ukrywa. Wspólnymi siłami prowadzą Werę
krętymi korytarzami wprost do jądra, tam gdzie wylęgają się dopiero matczyne
plany. Ciało dziewczynki przeszywa
silny ból, chce zawołać
- Już chce spać, zostawcie mnie – ale coś wciąga ją
głębiej i głębiej i nagle wie gdzie się znajduje. To jej dom, jej siostry, ale
starsze o kilka lat, jak zwykle wystrojone, widzi matkę cała radosną,
rozmawiająca z gośćmi. Szuka wzrokiem ojca, ale nigdzie go nie ma. Stadnina, może
tam jest? Przeszukuje wzrokiem każdy centymetr, konie stoją jak zwykle, ale ze
zwieszonymi łbami. Nie ma go tutaj. Gdzie jest, gdzie jest?? Jak szalona biegnie
do małej polanki, ich wspólnej, ukochanej. Tam też go nie ma. Zabrakło jej
tchu. Czyżby zmarł?
- Nie, nieeeeeeeeee – słyszy szept drzew. On
żyjeeee, on jeszczeeeee żyje. Zrozpaczona, nie wie gdzie szukać i wtedy jej
myśl pędzi do babci Weroniki, ona na pewno wie, co dzieje się z tatkiem.
- Gdzie jest
tatuś, powiedz mi gdzie on jest? – Widzi wielki smutek w oczach babci i
słyszy jej szept
- Z tyłu za
domem jest piwnica, głęboka piwnica.
Te słowa jak siekiera tną na kawałki serce
Wery, rzuca się we wskazanym kierunku. Otacza ją ciemność i wilgoć, słyszy
słowa matki
- To niebezpieczny wariat, nie mogą go inni oglądać,
bo nie będą kupować naszych koni.
I widzi skulonego ojca, nie mówi, nie myśli,
nie żyje, chociaż oddycha. Na podłodze widzi miskę dla psa, a w niej, chyba
ziemniaki. Dlaczego? Tatuniu, dlaczego? Nie dostaje odpowiedzi, ale już jej nie
potrzebuje. Czuje bardzo silną obecność swoich opiekunów, rozumie, że zbierają
się do ostatniej decydującej walki. Opuszcza czeluście piwnicy, wychodzi na
światło, kierując się wprost na ich ukochaną altankę. Opiera się o swoje kochane drzewo. Piękny
stary dąb daje jej mocne oparcie. Jej nogi zapuszczają korzenie w głąb matki
ziemi, karmiąc się jej sokami, plecy czują siłę i mądrość prastarego drzewa.
Myśli wybiegają dalej i dalej szukając
przyjaciół. Na zew jej serca
odpowiadają po kolei, zjawiając się obok
niej. Patrzy na wielkiego szarego
niedźwiedzia, który usiadł u jej stóp, jego siła bijąca poprzez ciepłe futro
napełnia jej mięśnie.
Z tylu podchodzi piękny lew, grzywa dotyka jej ręki. Liżąc
ją z wielką miłością stara się przekazać rozgrzanym mięśniom jak najwięcej
siły. Ciałem astralnym dziewczynki wstrząsa dreszcz. Po ziemi pełznie wąż,
tańcząc wokół nóg Wery, przekazuje jej
szybkość działania i sprawnego manewrowania
pomiędzy przeszkodami. Nad dębem zawisł piękny, duży orzeł. Szelest jego skrzydeł, daje szybkość myślenia, wzbijania się ponad przeszkody. Jej ciało jest coraz silniejsze, myśli krążą coraz szybciej i sprawniej. Podnosi wzrok do góry i widzi wpatrujące się w nią oczy sowy, czuje ciepło rozlewające się na środku czoła. Trzecie oko zostało oczyszczone i ponownie otwarte.
Ludzie zgromadzeni w domu Wery
czują, że coś się dzieje, wszyscy wyczuwają jakieś dziwne, niezrozumiałe dla
nich energie. Jej matka i siostry cieszą się, że to już prawdziwy koniec, a przyjaciele
mają nadzieję, że wydarzy się cud, że ożyją cudowne zdolności i Wera otworzy oczy.
Patrzą jeden na drugiego z wielką nadzieją. Za oknem zerwał się silny wiatr,
wieje coraz mocniej i mocniej, o szyby zaczynają bębnić pierwsze duże krople
deszczu, pac, pac, pac…
Malwina, która od dłuższego już
czasu stoi obok drzwi i rozkoszuje się chwilą odczuwa coraz mocniej strach, coś
ją dławi, a w uszach pulsują słowa
- Nadszedł czas sprawiedliwości, winni zostaną
ukarani…. W panice stara się powtarzać regułki i zaklęcia, ale czuje ogromną
pustkę wokół siebie, a raczej otchłań, czarną czeluść, która zaczyna ją wciągać.
Źle się czuje, zbiera jej się na wymioty, w pośpiechu opuszcza
pomieszczenie. Deszcz i wiatr szarpią i
uderzają w nią z wielką siłą. Czuje się jak w kokonie, nie może poruszać rekami,
jej kroki są coraz wolniejsze i drobniejsze, z przerażeniem stwierdza, że nie
ma siły iść dalej. Nić życia Wery,
wymyka się z jej rąk. Siada na mokrej ziemi, i ostatkiem sił myśli
- Co teraz
będzie, co teraz ze mną będzie, co będzie…
W pokoju zrobiło się nagle bardzo
jasno, wielka błyskawica rozdarła niebo, rozległ się grzmot pioruna, który
uderzył gdzieś obok. Światło, które zabłysło zdawać by się mogło na chwilę, nie
zgasło jednak, w dalszym ciągu jest bardzo jasno, oczy zebranych skupione na
łóżku Wery, rejestrują powolne ruchy dziewczynki. Jej ręce odrzucają
przykrycie, poprawiają poduszkę i wreszcie dziewczynka siada. Powoli otwiera
oczy i uśmiechając się do wszystkich prosi o coś do jedzenia.
Na wielkiej polanie robi się powoli
cicho i spokojnie, zwierzęta wracają do swoich miejsc, Wera powoli krok po
kroku zdejmuje z siebie pajęczynę złych energii, jest tego dużo, bardzo dużo,
zrobił się spory kokon. Powoli odkręca nitkę po nitce, sprawdzając dokładnie,
czy nic nie zostało. Długo to trwało,
ale dotarła do końca, jest czysta. Trzyma w ręku wielką piłkę, przez chwilę
myśląc, co z tym zrobić. Chce to zabezpieczyć jak najlepiej, tak, aby nikomu
nie szkodziło. Nawiązuje kontakt z opiekunami. Ich rada pokrywa się z jej zamierzeniami.
Wie, że trzeba ją powierzyć matce ziemi. Trzymając oburącz kokon, prosi, aby Matka
Ziemia przyjęła go i oczyściła.
Przed
sobą widzi nagle twarz mężczyzny z siwą brodą i słyszy myśli, które jej
przekazuje
- Nadszedł czas sprawiedliwości – Przerażona, prosi,
aby nie robił nikomu nic złego.
Wszyscy
zebrani sąsiedzi i krewni oddychają z ulgą. Cud się dokonał. Nikt nie zwraca
uwagi na wściekłość trzech kobiet. Nikogo to już nie przeraża, z wielką
ufnością każdy powtarza sobie w duchu, że skoro pokonała takie
niebezpieczeństwo, to poradzi sobie i z nimi. Każdy z tych ludzi wie, jak
wielkie znaczenie ma ona dla Józka, którego bardzo szanują i podziwiają i każdy
z nich wie, że w tym dziecku drzemią potężne siły. Jest zawsze pełna radości i
chęci niesienia pomocy innym. Jej młode jeszcze ręce wykazują niesamowity
spryt, trzeba zobaczyć to na własne oczy, a i tak czasem trudno uwierzyć.
Rozchodzą się powoli do swoich domów, myśląc każdy z osobna, ale wszyscy o tym
samym.
- Mała została
uratowana, to tak jakbyśmy my zostali uratowani. Pierwsi, którzy wychodzą podnoszą kołnierze
kurtek w osłonie przed deszczem i stają zaskoczeni, ciszą i spokojem, jakie
panują na zewnątrz. Z wielkim zaskoczeniem patrzą na wielką tęczę malującą się
na niebie.
ciąg dalszy nastąpi....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz