ZAGUBIONE DZIECKO I WŚCIEKŁY
WILK
Woda robiła
się coraz bardziej brudna i brudna, na środku powstał wielki wir, który
pogłębiał się z każdą chwilą. Ręce wykonywały coraz wolniejsze ruchy, ciało
coraz głębiej zanurzało się w otchłań prawie czarnej wody. Nad wodą była już
tylko głowa, która z sekundy na sekundę zdawała się zanurzyć na zawsze. Nagle
głowa odwraca się i na Michalinę spoglądają znajome oczy. Kucharka siada z
impetem na łóżku, przerażona tym, co zobaczyła. Z trudnością łapie oddech.
- Sen mara, Bóg wiara – powtarza kilkakrotnie
próbując się uspokoić.
Trzech
mężczyzn w różnych częściach świata rozpoczyna modlitwę, ich myśli i serca
łączą się tworząc słoneczny krąg. Niebezpieczeństwo wiszące nad Mistrzem jest
coraz bliżej, a on jest zbyt słaby jeszcze, aby stawić temu czoła. Jednocząc
się w modlitwie, widzą coraz ciemniejsze chmury rodzące się w duszy dziewczyny.
Widzą wyłaniający się powoli, ale systematycznie cień, cień o
niespotykanej
sile, sile gromadzonej od wieków. Pochyleni nad światłem świec, napełniają swe
umysły siłą i wiarą. Czeka ich daleka podróż, do której muszą się dokładnie
przygotować. Walka będzie bardzo trudna i pomimo, iż mają za sobą ogromne siły
boją się. Decydujący ruch i decyzja należy do Mistrza.
W domu Malwiny przygotowania idą
pełna parą, napełniając dom wspaniałymi zapachami.
z zachwytem w lustrze. Na ułamek sekundy zamienia się w kamienny posąg obserwując w lustrze swe odbicie, swą twarz wykrzywioną złym jadowitym uśmiechem, twarz wyłaniającą się jakby zza jej pleców. Przerażona cofa się do tyłu uderzając się boleśnie o stołek. Spogląda jeszcze raz i widzi ogromnego pająka, a za chwilęjuż tylko własne odbicie.
-
Przywidziało mi się – uspokaja samą siebie..
Wiruje po
pokoju, a sukienka tańczy razem z nią tworząc piękny widok. Odkłada ją na bok i
kieruje się do łazienki. Jeszcze tylko kąpiel, makijaż i już jestem gotowa.
Trzeba się pośpieszyć, myśli gorączkowo, zaraz powinna się pokazać Wera,
obiecała mi pomóc przy rozwieszaniu dekoracji.
Wera wraca
do domu spokojniejsza i przygotowana na to, co ma się dzisiaj wydarzyć. Teraz
już nie ma złudzeń. Wie, że to będzie ciężki dzień. Wchodzi do pokoju, aby się
przygotować odmawiając po drodze modlitwę i prosząc o siłę i rozwagę.
Zabawa
rozkręciła się na całego. Malwina kręci się pomiędzy dobrze bawiącymi się
gośćmi cała w skowronkach. Wszyscy patrzą na nią z zachwytem, co napawa ja
niesamowita dumą. Krystian nie odstępuje jej na krok, patrząc w nią jak w
obrazek. Jest duszą całego towarzystwa, co napawa ją niesamowitą dumą. Widzi
zachwyt w jego oczach i nie tylko w jego, ale inni jej nie interesują. Liczy
się on i tylko on. Tańczy lekko i zwinnie, budząc zachwyt wśród gości. Oczy
wielu chłopców są skierowane na nią w niemym uwielbieniu.
Maria
wychodzi przed dom wycierając mokre ręce w niebieski fartuch. Zajęta wypiekiem
chleba zupełnie zapomniała o córce. Zaniepokojona, iż nie słyszy jej śpiewu
kieruje się w stronę ogródka myśląc, iż może mała zasnęła gdzieś w trawie.
Zaczyna głośno wołać jej imię, ale zewsząd odpowiada jej cisza. Przerażona
coraz bardziej, zatacza coraz większe koła, wołając już teraz prawie z płaczem.
Z wioski dochodzi odgłos muzyki i śmiechy bawiących się osób. Odrętwiała ze
strachu i najgorszych przeczuć kieruje się w tamtą stronę w poszukiwaniu
pomocy. Wie, iż mała, która od dziecka boi się podniesionych głosów i hałasu
nie mogła się tam skierować, ale sama nie jest w stanie jej odszukać. Powoli
zapada zmrok, a obok jest ciemny stary las. Nie może zrozumieć jak mogła się
tak bardzo zapomnieć, teraz dopiero patrząc na w niebo zrozumiała, że upłynęło
dużo czasu od chwili, gdy widziała małą ostatni raz. Boi się, coraz bardziej
się boi, iż dziewczynka, która jest opóźniona w rozwoju umysłowym, ale bardzo
szybko biega mogła zajść bardzo daleko.
Zgromadzeni
przy stołach z zaskoczeniem obserwują kobietę, która kieruje się wprost w
stronę
Wery. Muzyka przestaje grać, wszyscy wyczuwają, że coś się stało. Twarz
Marii pokryta wypiekami mówi sama za siebie. Wera podnosi się od stołu i
wychodzi na jej spotkanie. Z gorączkowego opowiadania przeplatanego łkaniem
wyjawia się obraz sytuacji. Ojciec Malwiny organizuje natychmiast mężczyzn i
chłopców i dzieląc ich na grupy, zaopatruje ich w latarki i wysyła w stronę
lasu. Dziewczynka z przerażeniem patrzy jak jej przyjęcie się rozpada, a
wszyscy rozgorączkowani kierują się w stronę lasu.
-
Proszę, pożycz mi coś ze swego ubrania – Wera patrzy na nią wyczekująco.
Nic nie mówiąc
kieruje się w stronę sypialni i otwiera szafę pozostawiając przyjaciółkę samą z
szafą pełną ubrań. Wera gorączkowo przeszukuje wieszaki, szybko ściąga parę
spodni i prostą bluzę i zakłada je w pośpiechu. Wybiega przeskakując po dwa
schodki naraz. Boi się, bardzo się boi.
Józek kieruje się z grupą mężczyzn w
stronę urwiska, nagle kątem oka widzi jakąś postać pomiędzy drzewami. Nie ma
pojęcia, kto to jest, ale czuje, że tam powinien się skierować. Zmienia szybko
polecenie wydane przed chwilą. Po chwili dołączają do nich inni. Sprawnie i
szybko poruszają się do przodu. Na ułamek sekundy paraliżuje go strach, który
nie jest jego własnym strachem, strach jego córki połączony z obrazem
olbrzymiego psa, z pyskiem pełnym piany. Rusza ostro do przodu z tak dużą
szybkością, iż tylko niektórzy mogą mu dotrzymać kroku.
Wera pokonuje ostatni odcinek kierowana
przez nieznajomą postać, której istnienie wyczuwa a nie
widzi. Las jest tutaj
przerzedzony, stare drzewa zastąpiły młode, dzięki czemu, jest więcej wolnego
miejsca. Wybiega z lasu na coś, co przypomina małą łąkę. Kilka metrów przed
sobą widzi plecy małej dziewczynki sparaliżowanej strachem. Przed małą stoi
ogromny ni to pies ni to wilk, a z mordy kapie mu piana. Wera podbiega szybko
do małej i staje przed nią. Stojąc na szeroko rozstawionych nogach odzyskuje
równy oddech i koncentrację. Jej oczy wpatrzone w wilka przekazują uspokajające
myśli i zarazem rozkaz, aby zaczął cofać się do tyłu. Słyszy nadbiegających
mężczyzn, wie że mała została zabrana na bezpieczną odległość. Odczuwa wahanie
mężczyzn, którzy w tej chwili nie wiedzą, co mają zrobić. Przeszkadza jej to
nie pozwalając działać dostatecznie silnie. Ruchem ręki zatrzymuje ojca, który
chce ją osłonić. Widzi wściekłe oczy wilka oszalałego już w tej chwili ze
strachu, czyta w nich, iż za chwilę ruszy do ataku. W tej samej chwili czuje
przypływ nowej siły. Wyciąga przed siebie ręce tworząc przed sobą lustrzaną
taflę. Wzrokiem silnym i zdecydowanym, patrząc ponad lustrem nakazuje mu cofnąć
się do tyłu. Wilk wykonuje krok do tyłu wściekle warcząc, potem jeszcze jeden i jeszcze jeden krok. Wera trzymając cały czas ręce przed sobą idzie wprost na niego. Oczy utkwione w niego przekazują teraz inne polecenie. Zwierzę cały czas warcząc zatrzymuje się, a po chwili siada na trawie. Z pyska toczy się piana, przednie nogi wściekle ryją ziemię. Jeszcze jeden rozkaz powtórzony mocno i pewnie i zmuszony zostaje do położenia się. Łeb powoli opada na przednie łapy, oczy zamykają się. Ręce Wery wykonują delikatne ruchy w powietrzu, oczy patrzą spokojnie, ale z niesamowitą siłą. Trzymając wyciągnięte ręce w stronę wilka powoli odwraca się do ojca, przekazując mu pałeczkę dalszego działania. Pozostaje jeszcze przez chwilę w pogotowiu, obserwując działania mężczyzn, poczym siada zmęczona na trawie. Jej głowa jest teraz tak ciężka jakby była z ołowiu. Powieki same się zamykają, myśli powoli odpływają. Jeszcze tylko uśmiecha się do trójki mężczyzn, którzy patrzą na nią z daleka, dziękuje im za pomoc i opiekę i zapada w sen.
Malwina ze łzami w oczach słucha
opowiadania Krystiana, który mocno podekscytowany opowiada ze szczegółami całą
akcję ratowania dziewczynki.
- Szkoda, że nie widziałaś jej
oczu. Wiesz, jak ona patrzyła? Wiesz ile w nich było siły i samozaparcia? Wyglądała jak, jak – wykonuje ruchy rękami nie
mogąc znaleźć odpowiedniego określenia.
- Szkoda, że ja nie mam takiej siły
– mówi rozmarzony nie zwracając najmniejszej uwagi na nią, ani na jej próby
przytulenia się do niego.
-To było takie niebezpieczne, a ona
nic, a nic się nie bała, rozmawiała z tym psiskiem jakby był cichym kotkiem –
wyrzuca z siebie słowo za słowem, uwielbienie za uwielbieniem.
Podchodzi
do nich grupka osób z innych klas, wszyscy zaabsorbowani ostatnimi
wydarzeniami, chcący wysłuchać naocznego świadka. Historia o wściekłym wilku i
Werze rozniosła się bardzo szybko, co też było zasługą Krystiana, który z wielką
radością opowiadał historię z najdrobniejszymi szczegółami, za każdym razem z
tym samym szczerym zachwytem i podziwem. Wszyscy słuchający byli bardzo
wdzięczni, iż zlokalizowano i unieszkodliwiono coś tak groźnego. Tym razem
historia powtarza się od początku, już po pierwszym pytaniu, chłopak rozwija
swą barwną opowieść, z przejęciem opowiadając ciągle te same szczegóły.
Malwina
czuje jak do oczu napływają jej łzy, pochyla głowę coraz niżej i niżej;
wreszcie podnosi się z trawy i patrząc w stronę lasu podnosi z ziemi swój
plecak. Kątem oka widzi twarz chłopca, który zapomniał o całym otaczającym go
świecie. Nie widzi jej, nie zwraca najmniejszej uwagi na to, iż odchodzi. Ze
spuszczoną głową i oczami pełnymi łez powoli idzie przed siebie.
- Miała
taki, taki dziwny wyraz oczu i patrzyła na tego wilka tak…. – Dobiega
ją z tyłu.
Prawie bez sił
dowlokła się do małej polanki blisko domu, usiadła pod tak dobrze jej znanym
drzewem. Opierając głowę o chropowaty pień myśli o tym, co się wydarzyło. Jest
bardzo spokojna, teraz całkowicie już opanowana, w jej oczach nie pozostał
najmniejszy ślad po łzach. Pogrążona w cichym skupieni nie czuje, nie cierpi.
Teraz zbiera siły do walki. Przebiegający obok zając zatrzymuje się na chwilę, a
zaraz potem rusza przerażony naprzód. Z sąsiednich drzew zrywają się ptaki,
złowieszczo pohukuje wyrwana z drzemki sowa.
Przerażona
siada w swym fotelu próbując zebrać myśli i uspokoić się. Obraz pojawia się znowu.
- Jest gorzej niż myślałam – szepcze
sama do siebie, a po jej ciele rozlewa się lodowate zimno.
Rosły mężczyzna przygotowuje drewno
do pieca, siekiera raz za razem spada na kawał drewna i rozłupuje go na
drobniejsze kawałki, odpowiednie na podpałkę i do utrzymania ognia. W pewnym
momencie ogarnia go paniczny lęk, zaskoczony rozgląda się, dookoła, ale nie
widzi nikogo.
- Co do licha – mamrocze sam do
siebie, zaniepokojony teraz już na dobre.
Odkłada
siekierę i siada na pniu, od rana jest jakiś dziwny, cały czas myśli o
człowieku, którego pochował przed laty, ale myślom tym towarzyszy
niewytłumaczalny strach. To wszystko jest takie dziwne, niepojęte. Chciałby
pomóc, ale nie wie jak i nie wie, komu. Koncentrując się na tak mu drogim
człowieku ofiarowuje mu swą pomoc, swoją siłę i gotowość do walki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz