piątek, 4 kwietnia 2014

"WERA" - część trzecia



ZAGUBIONE DZIECKO I WŚCIEKŁY WILK

Woda robiła się coraz bardziej brudna i brudna, na środku powstał wielki wir, który pogłębiał się z każdą chwilą. Ręce wykonywały coraz wolniejsze ruchy, ciało coraz głębiej zanurzało się w otchłań prawie czarnej wody. Nad wodą była już tylko głowa, która z sekundy na sekundę zdawała się zanurzyć na zawsze. Nagle głowa odwraca się i na Michalinę spoglądają znajome oczy. Kucharka siada z impetem na łóżku, przerażona tym, co zobaczyła. Z trudnością łapie oddech.
­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­            - Sen mara, Bóg wiara – powtarza kilkakrotnie próbując się uspokoić.


Trzech mężczyzn w różnych częściach świata rozpoczyna modlitwę, ich myśli i serca łączą się tworząc słoneczny krąg. Niebezpieczeństwo wiszące nad Mistrzem jest coraz bliżej, a on jest zbyt słaby jeszcze, aby stawić temu czoła. Jednocząc się w modlitwie, widzą coraz ciemniejsze chmury rodzące się w duszy dziewczyny. Widzą wyłaniający się powoli, ale systematycznie cień, cień o
niespotykanej sile, sile gromadzonej od wieków. Pochyleni nad światłem świec, napełniają swe umysły siłą i wiarą. Czeka ich daleka podróż, do której muszą się dokładnie przygotować. Walka będzie bardzo trudna i pomimo, iż mają za sobą ogromne siły boją się. Decydujący ruch i decyzja należy do Mistrza.


  
Pałaszując świeże bułeczki Wera czuje na sobie zatroskany wzrok kucharki. Wie, że martwi się o nią, ale nie chce zaczynać rozmowy. Próbuje skoncentrować się na przyjęciu urodzinowym przyjaciółki, ale jej serce wypełnione jest niepokojem. Wstając od stołu podchodzi do Michaliny i całuje ją w policzek obejmuje ją w pasie. W ich oczach pojawiają się łzy. Dziewczynka wybiega szybko na zewnątrz kierując się wprost do stajni. Tam wskakuje na swego konia, nie zakładając siodła i kieruje się w stronę polanki. Czuje potrzebę kontaktu ze starym dębem, potrzebuje porady i siły.

              W domu Malwiny przygotowania idą pełna parą, napełniając dom wspaniałymi zapachami.
Dziewczynka pozostawiona w spokoju przymierza sukienkę za sukienką starając się wybrać najodpowiedniejszą na dzisiejszą uroczystość. Zdecydowana na jasno zieloną kreację przegląda się
z zachwytem w lustrze. Na ułamek sekundy zamienia się w kamienny posąg obserwując w lustrze swe odbicie, swą twarz wykrzywioną złym jadowitym uśmiechem, twarz wyłaniającą się jakby zza jej pleców. Przerażona cofa się do tyłu uderzając się boleśnie o stołek. Spogląda jeszcze raz i widzi ogromnego pająka, a za chwilęjuż tylko własne odbicie.
            ­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­- Przywidziało mi się – uspokaja samą siebie..
Wiruje po pokoju, a sukienka tańczy razem z nią tworząc piękny widok. Odkłada ją na bok i kieruje się do łazienki. Jeszcze tylko kąpiel, makijaż i już jestem gotowa. Trzeba się pośpieszyć, myśli gorączkowo, zaraz powinna się pokazać Wera, obiecała mi pomóc przy rozwieszaniu dekoracji.
Wera wraca do domu spokojniejsza i przygotowana na to, co ma się dzisiaj wydarzyć. Teraz już nie ma złudzeń. Wie, że to będzie ciężki dzień. Wchodzi do pokoju, aby się przygotować odmawiając po drodze modlitwę i prosząc o siłę i rozwagę.
Zabawa rozkręciła się na całego. Malwina kręci się pomiędzy dobrze bawiącymi się gośćmi cała w skowronkach. Wszyscy patrzą na nią z zachwytem, co napawa ja niesamowita dumą. Krystian nie odstępuje jej na krok, patrząc w nią jak w obrazek. Jest duszą całego towarzystwa, co napawa ją niesamowitą dumą. Widzi zachwyt w jego oczach i nie tylko w jego, ale inni jej nie interesują. Liczy się on i tylko on. Tańczy lekko i zwinnie, budząc zachwyt wśród gości. Oczy wielu chłopców są skierowane na nią w niemym uwielbieniu.
Maria wychodzi przed dom wycierając mokre ręce w niebieski fartuch. Zajęta wypiekiem chleba zupełnie zapomniała o córce. Zaniepokojona, iż nie słyszy jej śpiewu kieruje się w stronę ogródka myśląc, iż może mała zasnęła gdzieś w trawie. Zaczyna głośno wołać jej imię, ale zewsząd odpowiada jej cisza. Przerażona coraz bardziej, zatacza coraz większe koła, wołając już teraz prawie z płaczem. Z wioski dochodzi odgłos muzyki i śmiechy bawiących się osób. Odrętwiała ze strachu i najgorszych przeczuć kieruje się w tamtą stronę w poszukiwaniu pomocy. Wie, iż mała, która od dziecka boi się podniesionych głosów i hałasu nie mogła się tam skierować, ale sama nie jest w stanie jej odszukać. Powoli zapada zmrok, a obok jest ciemny stary las. Nie może zrozumieć jak mogła się tak bardzo zapomnieć, teraz dopiero patrząc na w niebo zrozumiała, że upłynęło dużo czasu od chwili, gdy widziała małą ostatni raz. Boi się, coraz bardziej się boi, iż dziewczynka, która jest opóźniona w rozwoju umysłowym, ale bardzo szybko biega mogła zajść bardzo daleko.

Zgromadzeni przy stołach z zaskoczeniem obserwują kobietę, która kieruje się wprost w stronę
Wery. Muzyka przestaje grać, wszyscy wyczuwają, że coś się stało. Twarz Marii pokryta wypiekami mówi sama za siebie. Wera podnosi się od stołu i wychodzi na jej spotkanie. Z gorączkowego opowiadania przeplatanego łkaniem wyjawia się obraz sytuacji. Ojciec Malwiny organizuje natychmiast mężczyzn i chłopców i dzieląc ich na grupy, zaopatruje ich w latarki i wysyła w stronę lasu. Dziewczynka z przerażeniem patrzy jak jej przyjęcie się rozpada, a wszyscy rozgorączkowani kierują się w stronę lasu.
­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­-­­ Proszę, pożycz mi coś ze swego ubrania – Wera patrzy na nią wyczekująco.
Nic nie mówiąc kieruje się w stronę sypialni i otwiera szafę pozostawiając przyjaciółkę samą z szafą pełną ubrań. Wera gorączkowo przeszukuje wieszaki, szybko ściąga parę spodni i prostą bluzę i zakłada je w pośpiechu. Wybiega przeskakując po dwa schodki naraz. Boi się, bardzo się boi.

           
Wchodząc w las wsłuchuje się w szum drzew próbując odzyskać równowagę. Zatrzymuje się pod dużym starym bukiem i opierając się o jego pień próbuje zrozumieć, w która stronę poszła dziewczynka. Zamyka oczy i powoli koncentruje się na jednej jedynej myśli. Mijają cenne sekundy a ona w dalszym ciągu nie zna odpowiedzi na pytanie. Jeszcze raz mocno i dobitnie zadaje pytanie przywołując dziewczynkę. Odrywa się od pnia i szybko, poruszając się jak sarna kieruje się w prawa stronę. Z każdym krokiem czuje coraz wyraźniej strach małej. Biegnie szybko do przodu, nie zwracając uwagi na krzaki, które ranią boleśnie jej nogi i ręce. Wie, że ma bardzo mało czasu.
            Józek kieruje się z grupą mężczyzn w stronę urwiska, nagle kątem oka widzi jakąś postać pomiędzy drzewami. Nie ma pojęcia, kto to jest, ale czuje, że tam powinien się skierować. Zmienia szybko polecenie wydane przed chwilą. Po chwili dołączają do nich inni. Sprawnie i szybko poruszają się do przodu. Na ułamek sekundy paraliżuje go strach, który nie jest jego własnym strachem, strach jego córki połączony z obrazem olbrzymiego psa, z pyskiem pełnym piany. Rusza ostro do przodu z tak dużą szybkością, iż tylko niektórzy mogą mu dotrzymać kroku.

            Wera pokonuje ostatni odcinek kierowana przez nieznajomą postać, której istnienie wyczuwa a nie
widzi. Las jest tutaj przerzedzony, stare drzewa zastąpiły młode, dzięki czemu, jest więcej wolnego miejsca. Wybiega z lasu na coś, co przypomina małą łąkę. Kilka metrów przed sobą widzi plecy małej dziewczynki sparaliżowanej strachem. Przed małą stoi ogromny ni to pies ni to wilk, a z mordy kapie mu piana. Wera podbiega szybko do małej i staje przed nią. Stojąc na szeroko rozstawionych nogach odzyskuje równy oddech i koncentrację. Jej oczy wpatrzone w wilka przekazują uspokajające myśli i zarazem rozkaz, aby zaczął cofać się do tyłu. Słyszy nadbiegających mężczyzn, wie że mała została zabrana na bezpieczną odległość. Odczuwa wahanie mężczyzn, którzy w tej chwili nie wiedzą, co mają zrobić. Przeszkadza jej to nie pozwalając działać dostatecznie silnie. Ruchem ręki zatrzymuje ojca, który chce ją osłonić. Widzi wściekłe oczy wilka oszalałego już w tej chwili ze strachu, czyta w nich, iż za chwilę ruszy do ataku. W tej samej chwili czuje przypływ nowej siły. Wyciąga przed siebie ręce tworząc przed sobą lustrzaną taflę. Wzrokiem silnym i zdecydowanym, patrząc ponad lustrem nakazuje mu cofnąć się do
tyłu. Wilk wykonuje krok do tyłu wściekle warcząc, potem jeszcze jeden i jeszcze jeden krok. Wera trzymając cały czas ręce przed sobą idzie wprost na niego. Oczy utkwione w niego przekazują teraz inne polecenie. Zwierzę cały czas warcząc zatrzymuje się, a po chwili siada na trawie. Z pyska toczy się piana, przednie nogi wściekle ryją ziemię. Jeszcze jeden rozkaz powtórzony mocno i pewnie i zmuszony zostaje do położenia się. Łeb powoli opada na przednie łapy, oczy zamykają się. Ręce Wery wykonują delikatne ruchy w powietrzu, oczy patrzą spokojnie, ale z niesamowitą siłą. Trzymając wyciągnięte ręce w stronę wilka powoli odwraca się do ojca, przekazując mu pałeczkę dalszego działania. Pozostaje jeszcze przez chwilę w pogotowiu, obserwując działania mężczyzn, poczym siada zmęczona na trawie.  Jej głowa jest teraz tak ciężka jakby była z ołowiu. Powieki same się zamykają, myśli powoli odpływają. Jeszcze tylko uśmiecha się do trójki mężczyzn, którzy patrzą na nią z daleka, dziękuje im za pomoc i opiekę i zapada w sen.

            Malwina ze łzami w oczach słucha opowiadania Krystiana, który mocno podekscytowany opowiada ze szczegółami całą akcję ratowania dziewczynki.
            ­­- Szkoda, że nie widziałaś jej oczu. Wiesz, jak ona patrzyła? Wiesz ile w nich było siły i samozaparcia?  Wyglądała jak, jak – wykonuje ruchy rękami nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia.
            - Szkoda, że ja nie mam takiej siły – mówi rozmarzony nie zwracając najmniejszej uwagi na nią, ani na jej próby przytulenia się do niego.
            -To było takie niebezpieczne, a ona nic, a nic się nie bała, rozmawiała z tym psiskiem jakby był cichym kotkiem – wyrzuca z siebie słowo za słowem, uwielbienie za uwielbieniem.
Podchodzi do nich grupka osób z innych klas, wszyscy zaabsorbowani ostatnimi wydarzeniami, chcący wysłuchać naocznego świadka. Historia o wściekłym wilku i Werze rozniosła się bardzo szybko, co też było zasługą Krystiana, który z wielką radością opowiadał historię z najdrobniejszymi szczegółami, za każdym razem z tym samym szczerym zachwytem i podziwem. Wszyscy słuchający byli bardzo wdzięczni, iż zlokalizowano i unieszkodliwiono coś tak groźnego. Tym razem historia powtarza się od początku, już po pierwszym pytaniu, chłopak rozwija swą barwną opowieść, z przejęciem opowiadając ciągle te same szczegóły.
Malwina czuje jak do oczu napływają jej łzy, pochyla głowę coraz niżej i niżej; wreszcie podnosi się z trawy i patrząc w stronę lasu podnosi z ziemi swój plecak. Kątem oka widzi twarz chłopca, który zapomniał o całym otaczającym go świecie. Nie widzi jej, nie zwraca najmniejszej uwagi na to, iż odchodzi. Ze spuszczoną głową i oczami pełnymi łez powoli idzie przed siebie.
- Miała taki, taki dziwny wyraz oczu i patrzyła na tego wilka tak….  –  Dobiega ją z tyłu.
Prawie bez sił dowlokła się do małej polanki blisko domu, usiadła pod tak dobrze jej znanym drzewem. Opierając głowę o chropowaty pień myśli o tym, co się wydarzyło. Jest bardzo spokojna, teraz całkowicie już opanowana, w jej oczach nie pozostał najmniejszy ślad po łzach. Pogrążona w cichym skupieni nie czuje, nie cierpi. Teraz zbiera siły do walki. Przebiegający obok zając zatrzymuje się na chwilę, a zaraz potem rusza przerażony naprzód. Z sąsiednich drzew zrywają się ptaki, złowieszczo pohukuje wyrwana z drzemki sowa.


           Znachorka pochylona nad wiązanką ziół rozgląda się z przerażeniem dookoła. Czuje mocny, potwornie zimny powiew wiatru, wyczuwa mroczną przepaść, czeluść, która nagle się otwarła gotowa wciągać wszystko i wszystkich. Patrząc w dal, widzi samotną dziewczynę i czarne myśli krążące dookoła, widzi jak zza pleców dziewczynki wypełza…..
Przerażona siada w swym fotelu próbując zebrać myśli i uspokoić się. Obraz pojawia się znowu.
            - Jest gorzej niż myślałam – szepcze sama do siebie, a po jej ciele rozlewa się lodowate zimno.


              Rosły mężczyzna przygotowuje drewno do pieca, siekiera raz za razem spada na kawał drewna i rozłupuje go na drobniejsze kawałki, odpowiednie na podpałkę i do utrzymania ognia. W pewnym momencie ogarnia go paniczny lęk, zaskoczony rozgląda się, dookoła, ale nie widzi nikogo.
            - Co do licha – mamrocze sam do siebie, zaniepokojony teraz już na dobre.

Odkłada siekierę i siada na pniu, od rana jest jakiś dziwny, cały czas myśli o człowieku, którego pochował przed laty, ale myślom tym towarzyszy niewytłumaczalny strach. To wszystko jest takie dziwne, niepojęte. Chciałby pomóc, ale nie wie jak i nie wie, komu. Koncentrując się na tak mu drogim człowieku ofiarowuje mu swą pomoc, swoją siłę i gotowość do walki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz