niedziela, 13 kwietnia 2014

"WERA" - część piąta

   GODZINA ZERO

         
To dzień wielkiej walki, walki o życie. Matka, widząc jak odchodzą siły Wery, jest cała w skowronkach. To dzień, kiedy Wera musi zadziałać sama, ale ona jest zablokowana. Malwina trzyma w swych rękach nić jej życia, rozkoszując się chwilą. Przy jej łóżku klęczy zrozpaczony ojciec. Wera zasypia, ale ciągle słyszy wołanie i widzi mocne męski ręce, które wyciągają ją z wielkiego dołu, z dołu, w którym chce się ułożyć do spania.
W pokoju siedzi cała rodzina Wery, wszyscy wiedzą, że nadchodzi koniec. Ojciec nie ma już siły płakać. Jest mu wszystko jedno, dla niego życie skończyło się teraz. Wera wie, że umiera. Przez chwilę zastanawia się, co będzie z jej ojcem, jak on będzie żył, gdy ona odejdzie. Wie, że siostry i matka nienawidzą ich obojga. Ostatkiem siły próbuje otworzyć oczy i prosić o to, by się troszczyły o ojca po jej śmierci. Powieki są zbyt ciężkie, usta zbyt zaciśnięte. Wtedy słyszy szept


- Popatrz naszym okiem – już wie, przecież może użyć swojej siły. Koncentruje swe wątłe siły, modląc się o pomoc.
  I nagle widzi cały pokój, wszystkich, którzy są tam zebrani, ich ciała są jakieś przezroczyste, dookoła nich widzi różne kolory. Widzi ojca pogrążonego w wielkim smutku, swoje koleżanki i kolegów, którzy się modlą o cudowne wyzdrowienie, widzi trzy osoby o pięknej aurze, które patrzą na nią, a z ich oczu bije siła i blask.
- Ach, to moi opiekunowie – myśli szybko, to oni mnie zabiorą w dalsza drogę. W kąciku łóżka siedzi staruszka – to moja prababcia Weronika – zdążyła pomyśleć. I ona czeka na mnie – i wtedy słyszy głos babci
- Walcz, dziecko, walcz. Twoje miejsce jest przy ojcu.

 Babcia wykonuje ruch ręką i Wera widzi serca i myśli swoich sióstr i matki. Teraz dopiero dostrzega wielkie niebezpieczeństwo, jakie czeka na ojca po jej śmierci. Rozumie, że dla niego życie się zakończy, ale nie zakończy wędrówka na ziemi. Widzi wielką radość w oczach matki, widzi jej szyderczy uśmiech, słyszy myśli, które kłębią się w jej głowie. Wszystko to ją przeraża, ale nie ma siły zrobić najmniejszego ruchu. Zebrana trójka opiekunów łączy swoje ręce, siły i umysły. Wera musi usłyszeć i zobaczyć szatański plan swej matki, plan, który dobrze ukrywa. Wspólnymi siłami prowadzą Werę krętymi korytarzami wprost do jądra, tam gdzie wylęgają się dopiero matczyne plany.   Ciało dziewczynki przeszywa silny ból, chce zawołać
- Już chce spać, zostawcie mnie – ale coś wciąga ją głębiej i głębiej i nagle wie gdzie się znajduje. To jej dom, jej siostry, ale starsze o kilka lat, jak zwykle wystrojone, widzi matkę cała radosną, rozmawiająca z gośćmi. Szuka wzrokiem ojca, ale nigdzie go nie ma. Stadnina, może tam jest? Przeszukuje wzrokiem każdy centymetr, konie stoją jak zwykle, ale ze zwieszonymi łbami. Nie ma go tutaj. Gdzie jest, gdzie jest?? Jak szalona biegnie do małej polanki, ich wspólnej, ukochanej. Tam też go nie ma. Zabrakło jej tchu. Czyżby zmarł?
- Nie, nieeeeeeeeee – słyszy szept drzew. On żyjeeee, on jeszczeeeee żyje. Zrozpaczona, nie wie gdzie szukać i wtedy jej myśl pędzi do babci Weroniki, ona na pewno wie, co dzieje się z tatkiem.
- Gdzie jest  tatuś, powiedz mi gdzie on jest? – Widzi wielki smutek w oczach babci i słyszy jej szept
-  Z tyłu za domem jest piwnica, głęboka piwnica.
  Te słowa jak siekiera tną na kawałki serce Wery, rzuca się we wskazanym kierunku. Otacza ją ciemność i wilgoć, słyszy słowa matki
- To niebezpieczny wariat, nie mogą go inni oglądać, bo nie będą kupować naszych koni.
 I widzi skulonego ojca, nie mówi, nie myśli, nie żyje, chociaż oddycha. Na podłodze widzi miskę dla psa, a w niej, chyba ziemniaki. Dlaczego? Tatuniu, dlaczego? Nie dostaje odpowiedzi, ale już jej nie potrzebuje. Czuje bardzo silną obecność swoich opiekunów, rozumie, że zbierają się do ostatniej decydującej walki. Opuszcza czeluście piwnicy, wychodzi na światło, kierując się wprost na ich ukochaną altankę.  Opiera się o swoje kochane drzewo. Piękny stary dąb daje jej mocne oparcie. Jej nogi zapuszczają korzenie w głąb matki ziemi, karmiąc się jej sokami, plecy czują siłę i mądrość prastarego drzewa. 

 Myśli wybiegają dalej i dalej szukając przyjaciół. Na zew jej serca
odpowiadają po kolei, zjawiając się obok niej.  Patrzy na wielkiego szarego niedźwiedzia, który usiadł u jej stóp, jego siła bijąca poprzez ciepłe futro napełnia jej mięśnie.




Z tylu podchodzi piękny lew, grzywa dotyka jej ręki. Liżąc ją z wielką miłością stara się przekazać rozgrzanym mięśniom jak najwięcej siły. Ciałem astralnym dziewczynki wstrząsa dreszcz. Po ziemi pełznie wąż, tańcząc wokół nóg Wery, przekazuje jej
szybkość działania i sprawnego manewrowania pomiędzy przeszkodami.
Nad dębem zawisł piękny, duży orzeł. Szelest jego skrzydeł, daje szybkość myślenia, wzbijania się ponad przeszkody.  Jej ciało jest coraz silniejsze, myśli krążą coraz szybciej i sprawniej. Podnosi wzrok do góry i widzi wpatrujące się w nią oczy sowy, czuje ciepło rozlewające się na środku czoła. Trzecie oko zostało oczyszczone i ponownie otwarte.

             Ludzie zgromadzeni w domu Wery czują, że coś się dzieje, wszyscy wyczuwają jakieś dziwne, niezrozumiałe dla nich energie. Jej matka i siostry cieszą się, że to już prawdziwy koniec, a przyjaciele mają nadzieję, że wydarzy się cud, że ożyją cudowne zdolności i Wera otworzy oczy. Patrzą jeden na drugiego z wielką nadzieją. Za oknem zerwał się silny wiatr, wieje coraz mocniej i mocniej, o szyby zaczynają bębnić pierwsze duże krople deszczu, pac, pac, pac…
            Malwina, która od dłuższego już czasu stoi obok drzwi i rozkoszuje się chwilą odczuwa coraz mocniej strach, coś ją dławi, a w uszach pulsują słowa
- Nadszedł czas sprawiedliwości, winni zostaną ukarani…. W panice stara się powtarzać regułki i zaklęcia, ale czuje ogromną pustkę wokół siebie, a raczej otchłań, czarną czeluść, która zaczyna ją wciągać. Źle się czuje, zbiera jej się na wymioty, w pośpiechu opuszcza pomieszczenie.  Deszcz i wiatr szarpią i uderzają w nią z wielką siłą. Czuje się jak w kokonie, nie może poruszać rekami, jej kroki są coraz wolniejsze i drobniejsze, z przerażeniem stwierdza, że nie ma siły iść dalej.  Nić życia Wery, wymyka się z jej rąk. Siada na mokrej ziemi, i ostatkiem sił myśli
-  Co teraz będzie, co teraz ze mną będzie, co będzie…
          W pokoju zrobiło się nagle bardzo jasno, wielka błyskawica rozdarła niebo, rozległ się grzmot pioruna, który uderzył gdzieś obok. Światło, które zabłysło zdawać by się mogło na chwilę, nie zgasło jednak, w dalszym ciągu jest bardzo jasno, oczy zebranych skupione na łóżku Wery, rejestrują powolne ruchy dziewczynki. Jej ręce odrzucają przykrycie, poprawiają poduszkę i wreszcie dziewczynka siada. Powoli otwiera oczy i uśmiechając się do wszystkich prosi o coś do jedzenia.
          Na wielkiej polanie robi się powoli cicho i spokojnie, zwierzęta wracają do swoich miejsc, Wera powoli krok po kroku zdejmuje z siebie pajęczynę złych energii, jest tego dużo, bardzo dużo, zrobił się spory kokon. Powoli odkręca nitkę po nitce, sprawdzając dokładnie, czy nic nie zostało.  Długo to trwało, ale dotarła do końca, jest czysta. Trzyma w ręku wielką piłkę, przez chwilę myśląc, co z tym zrobić. Chce to zabezpieczyć jak najlepiej, tak, aby nikomu nie szkodziło. Nawiązuje kontakt z opiekunami. Ich rada pokrywa się z jej zamierzeniami. Wie, że trzeba ją powierzyć matce ziemi. Trzymając oburącz kokon, prosi, aby Matka Ziemia przyjęła go i oczyściła.
          Przed sobą widzi nagle twarz mężczyzny z siwą brodą i słyszy myśli, które jej przekazuje
- Nadszedł czas sprawiedliwości – Przerażona, prosi, aby nie robił nikomu nic złego.
Sędzia uśmiecha się do niej z powagą i pomaga jej umieścić kulę we wnętrzu ziemi.  Wera oddycha z ulgą i radością, że nikomu nic się nie stanie, ale zaraz dopada ją smutek. Widzi w jego rękach mały kokon. O wiele, wiele mniejszy od tego, który sama zwinęła. Wie, że to On decyduje o pewnych sprawach. Rozumie, że nie może w tej sprawie nic zrobić.
          Wszyscy zebrani sąsiedzi i krewni oddychają z ulgą. Cud się dokonał. Nikt nie zwraca uwagi na wściekłość trzech kobiet. Nikogo to już nie przeraża, z wielką ufnością każdy powtarza sobie w duchu, że skoro pokonała takie niebezpieczeństwo, to poradzi sobie i z nimi. Każdy z tych ludzi wie, jak wielkie znaczenie ma ona dla Józka, którego bardzo szanują i podziwiają i każdy z nich wie, że w tym dziecku drzemią potężne siły. Jest zawsze pełna radości i chęci niesienia pomocy innym. Jej młode jeszcze ręce wykazują niesamowity spryt, trzeba zobaczyć to na własne oczy, a i tak czasem trudno uwierzyć. Rozchodzą się powoli do swoich domów, myśląc każdy z osobna, ale wszyscy o tym samym.
- Mała została uratowana, to tak jakbyśmy my zostali uratowani.  Pierwsi, którzy wychodzą podnoszą kołnierze kurtek w osłonie przed deszczem i stają zaskoczeni, ciszą i spokojem, jakie panują na zewnątrz. Z wielkim zaskoczeniem patrzą na wielką tęczę malującą się na niebie.
        
  W małej chatce znachorka siada wygodnie w swoim bujanym fotelu. Teraz może już odpocząć, udało się. Zapadając w zasłużony, po tylu bezsennych nocach sen słyszy radosny śpiew dzieci dobiegający ze wsi… Tęcza, tęcza, tęcza, 2 tęcze. Fotel kołysze się lekko, a znachorka mamrocze przez sen…2 tęcze, tęcze, tęcze…..

ciąg dalszy nastąpi....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz