- Łatwo mówić – rzuca w słuchawkę Ewelina – Umieszczasz te teksty tak, jakby one miały komukolwiek w czymkolwiek pomóc. Jej ton głosu wyraźnie daje znać, iż ma już wszystkiego dosyć. Jest znowu rozżalona na cały świat. Po części to rozumiem. To znaczy znam powód tego rozżalenia. Próbuję wciągnąć ją w rozmowę, zanim mi trzaśnie słuchawką J. Sam fakt, że zadzwoniła widząc tekst na facebook świadczy, że jest już na granicy wytrzymałości. Rzadko dzwoni, jeżeli coś ją gryzie po prostu umawia się na spotkanie. Nie lubi rozmawiać „za darmo”.
Milczymy przez
chwilę obie. Ja czekam na to, co powie ona, a ona nie może się zebrać w sobie do
rozmowy. Tak naprawdę to wie, że to wszystko, co chciałaby powiedzieć już
kiedyś mówiła, wie, że już ten temat wałkowałyśmy.
- Jeżeli pozwalasz sobie na smutek, potęgujesz go – zaczyna w końcu cytując
pierwszą część opublikowanych przeze mnie „mądrości”, po czym znowu następuje
dłuższa cisza.
- To powiedz mi, jak mam się nie smucić, co zrobić, aby do oczu nie cisnęły
się łzy w momencie, kiedy kolejny dzień powtarza się ta sama paskudna sytuacja.
Znasz mój problem, wiesz, że chodzi o mojego męża, który… – głos niebezpiecznie
zawisł w powietrzu, słowa urwały się.
- Tak, wiem. A jak myślisz, co jest potrzebne, aby zmienić ten stan rzeczy,
co musiałoby się wydarzyć, abyś znowu zaczęła się uśmiechać? – Pytam wymawiając
powoli słowo po słowie.
- Sorry, ale to głupie pytanie. Ty dobrze wiesz, co musiałoby się wydarzyć
– odpowiada z przekąsem
- Spróbuj zignorować fakt, że to głupie pytanie i odpowiedz mi na nie.
Bardzo Cię proszę.
- Musiałby się zmienić, ale obie wiemy, tzn. już i ja to wiem od pewnego
czasu, że to jest nierealne. Tu trzeba cudu, a te nie zdarzają się za często.
- Jako osobę, jako słowa, jako piosenkę, wygraną w totolotka – podpowiadam
widząc iż nie potrafi stworzyć żadnego obrazu.
- Jako faceta, który potrafi przemówić mu do rozsądku, który będzie świecił
dla niego dobrym przykładem – jej głos brzmi już mniej smutno, nabrał barwy.
- No tak, tylko na jak długo by to pomogło – dodaje prawie natychmiast, a
głos wraca do poprzednich wibracji. Już nie raz się zmieniał, tylko jakoś ta
zmiana nigdy nie trwała dłużej niż kilka tygodni. Była już cud rozmowa z jego
braćmi, cud rozmowa z psychologiem, cud rozmowa z jego matką – wylicza z coraz
większą goryczą.
- Tak, pamiętam to wszystko. Skoncentrujmy się więc tylko na jednej rzeczy.
Że to ma być CUD. I dajmy mu jakąś postać. Niech to będzie postać człowieka,
który wyłania się z ciemności. Niech tym razem będzie to jednak TWÓJ CUD. Nie
jego, a tylko i wyłącznie twój. Będziesz mogła zrobić z nim, co zechcesz. Albo
go przyjmiesz i wykorzystasz, albo go odrzucisz jak zrobił to tyle razy on.
- Myślisz, że to coś da? Myślisz, że to by coś dało? – Pyta, a ja mam
wrażenie, że stara się zajrzeć w moje oczy.
-Spójrzmy na to trochę od strony logiczno- matematycznej – proponuję,
uciekając tym samym od bezpośredniej odpowiedzi.
- Czy wierząc w ten swój CUD,
tracisz coś? Czy obawiasz się, że wierząc w to, mając nadzieję, stracisz męża,
pogorszą się wasze relacje? Ktoś na ciebie nakrzyczy? Czy jest obawa, że
wierząc w pojawienie się Cudu, będziesz tak zaślepiona, że nie zauważysz
poprawy w swoim małżeństwie?
- Nie, z pewnością nie będzie to przeszkodą w żadnym z tych wymienionych
przez ciebie przypadków, ani też w żadnym innym – odpowiada pewnym tonem.
- Więc dlaczego nie spróbować. W najgorszym wypadku, jeżeli nie uda ci się
poprzez pozytywne myślenie przywołać szczęścia, to i tak będziesz wygrana, bo
przestaniesz pielęgnować smutek i rozpacz.
- Tak, masz rację. Spróbuję tak zrobić. Właściwie, o dziwo, nie jest to aż
takie trudne. Już teraz, gdzieś tam w zakamarku mojej łepetyny kołacze się
obraz człowieka, który wyłania się z mgły. Dookoła niego jest las, spowity
jeszcze w lekkich ciemnościach. Kroczy leśną drogą. A może to tylko duży park.
Nie wiem. Ale widzę go wyraźnie, jest ubrany w długi płaszcz. Idzie energicznie
i poły rozpiętego płaszcza obijają się o kolana – ciągnie w zamyśleniu, a ja
czuję, że się uśmiecha do tego obrazu.
- No tak – atakuje lekko po raz kolejny. – Ale co on niby miałby dla mnie
zrobić, bo to przecież ma być mój własny CUD.
- Ten CUD sprawi, że będziesz miała ochotę znowu się uśmiechać, śpiewać,
tańczyć. Sprawi, że będzie chciało ci się znowu żyć. Jak dawniej. Nie musisz
wymyślać mu konkretnych zadań. Nie wyręczaj go. Niech ten twój CUD postara się
sam coś wymyśleć. Wystarczy, jeżeli ty będziesz otwarta na zmiany, jeżeli dasz
mu szansę.
- Wiesz, co? Ty to jesteś taki cudak. Dobranoc.
Dobranoc, odpowiadam do głuchego już telefonu i uśmiecham się sama do siebie.
Przed oczami mam twarz Eweliny wpatrzonej ciemność za oknem. Sposób, w jaki
patrzy, tak mocno, uparcie, świadczy o tym jak bardzo potrzebuje tej nadziei,
tej odskoczni od rzeczywistości.
Po kilkunastu dniach widzę ją po raz kolejny. Tym razem w śnie. Jest na
peronie, na jakiejś stacji metra i wścieka się okrutnie trzymając w ręce but. Za
jej plecami pojawia się wysoki mężczyzna w rozpiętym płaszczu.
Minęły prawie 4 miesiące. Nie miałam żadnej wiadomości od niej. Ani słowa.
Były momenty, że zaczynałam się niepokoić, ale zawsze ilekroć o niej myślałam
oganiał mnie błogi spokój. Wiedziałam więc, że nie dzieje się jej nic złego.
Tego dnia siedziałam nad jakąś ksiażką, robiąc notatki. Dzwonek do drzwi
poderwał mnie do góry. Ktoś dzwonił mocno i bez przerwy.
- Wpuściła mnie do klatki twoja sąsiadka. Stałam chwile pod drzwiami i
podsłuchiwałam czy nie masz spotkania. Dopiero gdy się upewniłam, że nie,
zaczęłam bębnić po dzwonku. Nie złość się – dodała z radosnym uśmiechem, który
natychmiast odwzajemniłam.
- Przyznaj się. Ty już wtedy wiedziałaś, co ten mój CUD wymyśli. Nie mów
mi, że nie. Przyznaj się.
- Nie wiedziałam wtedy i nie wiem teraz. On był twój własny, mogłaś zrobić
z nim, co chciałaś. Powiedziałam ci to. Cokolwiek zrobił, widzę, że zadziałało,
bo jesteś radosna jak skowronek z samego rana.
- No dobrze, będę udawać, że wierze, w to, że nie wiedziałaś- dodała
wspaniałomyślnie i rozpoczęła opowiadanie, stojąc razem ze mną w kuchni i
czekając na kawę.
Od czasu tej rozmowy minęło następnych kilka miesięcy. Ewelina uporała się
już, ze wszystkimi sprawami dotyczącymi jej i jej męża. Była wolna i mogła
swobodnie kontynuować swoje nowe życie.
Jak myślicie, co się wydarzyło w życiu Eweliny od momentu naszej rozmowy
telefonicznej, do momentu naszego spotkania.
O czym mi opowiadała?
na pewno spotkala mezczyzne,ktory ja dowartosciowal .dodal jej sil.rozwiodla sie z mezem i jest szczesliwa osoba.nie warto plakac przez mezczyzn bo zycie toczy sie dalej.sa nowe mozliwosci,nowe drogi.czasem trudno wybrac ta wlasciwa,dlatego korzystamy z pomocy terapeutow.krys.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie Krys.
OdpowiedzUsuńZaczekamy na inne komentarze i późnije dopisze prawdziwe zakńczenie historii :)
Myślę,że to bardzo szczęśliwa historia,ucząca nas,że sami jesteśmy kowalami własnego losu ,tylko czasami sami się gubimy i nie wiemy co robić i czego tak na prawdę chcemy .Dobrze tylko,że bohaterka opowiadania spotkała na swojej drodze właśnie CIEBIE i pomogłaś jej pomóc odnaleźć jej drogę i jej cud (jakikolwiek on był ).
OdpowiedzUsuńDziękuje Basiu. Każdy człowiek powinien od czasu do czasu porozmawiać z kimś, kto potrafi obiektywnie ocenić sytuację i kto znajdzie czas, aby pomóc.
OdpowiedzUsuń